Zakochałem się…
Zakochałem się w Jerozolimie. Mój Przeor, kiedy mu o tym już wcześniej mówiłem uśmiechał się, kręcił głową i pytał: „w kim?” Chyba często dzieje się tak, że dopatrujemy się drugiego dna w wielu miejscach swojego życia. Pewnie to przykre doświadczenia popychają nas do takiej podejrzliwości a może wrodzona pewność, że bezinteresowność nie istnieje.
Tak czy siak próbujemy wszystko zracjonalizować, a jak się nie da to albo leczyć albo uznać kogoś za mniej lub bardziej obłąkanego, bądź w najlepszym przypadku „zakręconego”. Jest taka opowieść o pewnym mężczyźnie któremu zmarła żona. Bardzo płakał na pogrzebie i wszyscy współczuli mu głęboko. Po tygodniu płaczu odnajdywali się „przyjaciele”, którzy przychodzili do niego z pocieszeniem. Po miesiącu codziennego zawodzenia wielu zaczęło się niepokoić o niego, a kiedy stan się przedłużał, zaproponowano mu terapię, gdyż każdy już widział, że „źle się z nim dzieje”.
Jestem pewien, że ta terapia pomogła mu ponazywać to co w nim się działo. Nie wiem czy mniej płakał. Każdy w tym płaczącym mężczyźnie dostrzegł słabość ale nie było nikogo, kto by powiedział: „zobacz, jak bardzo ją kocha”. Wrażliwość otwiera nam oczy na Boga. Jednak zanim Jego zaczynamy dostrzegać, jest ona niezbędna gdy patrzymy na drugiego człowieka. Rozkwita i ten kto ją otrzymuje ale też i ten kto ją daje. Oczywiście niesie swoje trudne chwile i może „sprowadzić nas na manowce” ale cena jaką się płaci za jej brak jest nie współmierna do potencjalnych zagrożeń.
Tak więc znów dopadło mnie to zauroczenie miejscem, ludźmi i czasem tu spędzanym. Wierzę, że tylko w ten sposób, kiedy pozwolę się porwać „tej miłości” odnajdę Tę za którą idę. Taka jest cena wrażliwości – odnalezienie miłości, za którą wciąż tak chodzimy.
Podobne wpisy