
SIELEC To koniec pewnej epoki. Z czwartku na piątek, 31 grudnia po raz ostatni w piekarni Gminnej Spółdzielni Iwierzyce zapachniało świeżym chlebem. Zakład w Sielcu, który działał nieprzerwanie od 1973 roku, kończy działalność. – To trudno sobie wyobrazić, ale na terenie gminy i w sklepach poza nią nie mogliśmy ostatnio sprzedać nawet 200 bochenków chleba dziennie – mówi Helena Kazimierska, prezes spółdzielni.
- Sprzedaż spadała stopniowo, sprzedawaliśmy po 300 bochenków, potem rosły zwroty i sukcesywnie zmniejszaliśmy też wypiek. Najgorszy był rok 2021 – mówi pani prezes i dodaje: - Ludzie jedzą mniej chleba, często kupują pół bochenka. Chleb przestaje być podstawowym produktem spożywczym. Zamiast robić kanapki z chleba, młodzi kupują teraz coraz częściej pizzę, ,hamburgera.
Na początku grudnia w piśmie do klientów prezes Helena Kazimierska napisała, że GS musi zakończyć produkcję ze względu na wzrost cen, a co za tym idzie kosztów. W szczególności chodzi o cenę węgla, energii elektrycznej, paliwa i kosztów pracowniczych. - Ostatnia dostawa węgla była już po 1640 złotych. Do zapłaty ponad 8 tysięcy – rozkłada ręce.
Prezes pytana, jakie były sygnały od klientów na wiadomość, że sieleckiego chleba już więcej nie będzie, odpowiada, że nie spotkała się z niczym wyjątkowym. - Pisaliśmy do sklepów, by mogły się przygotować. Jakichś reakcji nie było. Dzisiaj tak to działa, że jeśli cię nie ma, to przyjdzie inny. Kilka osób zapytało: „To nie będzie już tego dobrego chleba?” i to chyba wszystko - mówi.
Zakład, po spadku sprzedaży, miał trudności z utrzymaniem się, mimo minimalnego zatrudnienia. - W piekarni pracowało trzy osoby i kierowca. Tydzień roboczy to pięć dni, a piekarnia piekła 6 dni. Do tego chorobowe i urlopy. Jak brakowało na zmianie kogoś, przychodziłam i sama go zastępowałam – mówi prezes Kazimierska.
- Piekliśmy chleb sielecki, żytni, chleb graham, chleb baltonowski. Były również bułki wyborowe, grahamki, sztangle, bagietki i na słodko chałki, ciastka francuskie, paluszki oraz drożdżówki i pączki – wylicza pani prezes. A z czego piekarnia była najbardziej dumna? - Wydaje się mi, że chleb sielecki i żytni były rewelacyjne. Zresztą graham również. Gramatura 700, bez polepszaczy choćby w najmniejszej ilości.
Gwarantem tradycyjnych receptur był pielęgnowany tu zakwas i doświadczona załoga, dwie panie i jeden pan piekarz. Ze względu na zatrudnione osoby, produkcja trwała dotąd, dokąd było to możliwe. Pracownicy byli już blisko wieku emerytalnego. Po zamknięciu zakładu jedna z pań z piekarni poszła na emeryturę, dwie osoby na świadczenie przedemerytalne. Jedna osoba pozostała w spółdzielni.
Budynek piekarni jest zlokalizowany za pałacem w Sielcu, gdzie siedzibę ma przedszkole. Jest tu piec z lat 70 i potrzebne urządzenia. Prezes Kazimierska ma nadzieję, że znajdzie się przedsiębiorca, który wynajmie piekarnię i jeszcze zapachnie tu chlebem. - Szukamy dzierżawcy, by jakoś móc zejść z podatku od nieruchomości – wyjaśnia.
Wyrabiany tu chleb i pieczywo gościły na stołach blisko 50 lat. Dla wielu osób zatrudnionych w piekarni było to całe zawodowe życie. - Kręci się łezka w oku. Tyle lat… człowiek się tak zżył. Kiedy przyszłam do nich na zakończenie… Faktycznie było smutno. Człowiek przywykł i brakuje tego. Zbyt długo się razem pracowało, żeby tak o przejść nad tym do porządku dziennego – nie kryje wzruszenia prezes Kazimierska i dodaje, że najlepsze dla piekarni były lata przed transformacją. - Kiedy zaczęłam tu pracować, na początku lat 80-tych, były po trzy zmiany. Pracowało tyle ludzi! Kierownikami byli wtedy Jakub Śliwa, potem Stasia Filipek. Dzisiaj już oboje nie żyją. Produkcja zaczęła się zmniejszać, kiedy powstały prywatne piekarnie – podsumowuje prezes.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie