
Z Julianem Parysiem, nowym trenerem LZS-u Mała, debiutującym w tej roli w dorosłej piłce nożnej, rozmawiamy o celach, planach, doświadczeniu i osobistych związkach z Małą i tutejszą drużyną.
Przed panem wyzwanie, by trenerskie doświadczenie z piłki dziecięcej wykorzystać w swojej macierzystej drużynie B-klasowej...
Tak.
Proszę opowiedzieć, jakie są te dotychczasowe doświadczenia trenerskie.
Uprawnienia trenera zrobiłem totalnie przez przypadek. Nawiązała się współpraca z Juventus Academy Rzeszów, gdzie, można powiedzieć, pocztą pantoflową zostałem polecony do zorganizowania wypoczynku dla dzieci.
Miałem już doświadczenie w tego typu wydarzeniach. Zadzwonił kolega, że ktoś tam potrzebuje pomocy w Rzeszowie. Okazało się, że ta osoba wchodzi w dosyć mocny projekt Juventus Academy Rzeszów, więc, chcąc nie chcąc, zgłosiłem się na kurs UEFA C, aby móc prowadzić treningi dla najmłodszych. Poza tym spotkania z trenerami z Włoch – świetne doświadczenia, więc dało mi to dodatkową motywację.
I tak uzyskał pan licencję?
Ten kurs UEFA C zrobiłem w cztery miesiące, bo to są cztery zjazdy, w każdym miesiącu po jednym weekendzie, a potem poszło jak z górki. Trenerem w Małej był Tadeusz Stolarski, który pracuje w Akademii Piłkarskiej w Dębicy. Nie chwaliłem się, że mam licencję, bo i nie planowałem nic większego w tym kierunku. Cieszyła mnie gra, a nie stanie za linią boczną.
Trener dowiedział się, że mam licencję i ze trzy razy mnie męczył dosyć mocno, żebym się zgodził przyjść do nich, spróbować. Sprawdzić się, czy ta trenerka by mi odpowiada. Zwłaszcza, że już wtedy nie byłem młody albo inaczej, bliżej było końca grania niż dalej.
Ale nadal był pan czynnym zawodnikiem LZS-u Mała...
Tak i trener, chyba widząc jakiś tam potencjał, choć nie wiem, co nim dokładnie kierowało, proponował trenowanie chłopców w Dębicy. Ze dwa razy mu odmówiłem. Za trzecim razem powiedziałem: Dobra, zgodzę się, spróbuję. Jak nie wyjdzie, to człowiek wróci i będzie dalej kopał piłkę po łąkach, jak ja to mówię.
I nadal po łąkach w Małej pan kopał, ale był jednocześnie trenerem DAP?
Tak jakoś wypaliło. W tym DAP-ie już pracuję chwilę, bo to będzie chyba czwarty czy piąty rok. Grałem wtedy w Małej, właściwie cały czas gram, a trenersko zostałem przypisany do drużyny DAP-u.
Na początku jako asystent, żeby zobaczyć, czy mi się to podoba, czy nie. Czy ja w ogóle się w tym sprawdzam, czy dzieciaki, mówiąc przysłowiowo, „kupią mnie” lub co gorsza, czy przeze mnie będą rezygnować z piłki. A jest bardzo łatwo zniechęcić, nawet nieświadomie. Najtrudniejsze to nauczyć.
Pan ma dużą świadomość tych zagrożeń ze względu na zawód?
Rzeczywiście, pracuję cały czas z dziećmi. Jestem nauczycielem już 15 lat, 20 lat pracuję przy różnych formach wypoczynku (półkolonie, kolonie, zimowiska) a od 1 września 2024 inne ambitne wyzwanie, bo wystartowałem w konkursie i zostałem dyrektorem w szkole w Chechłach.
W sumie to już Ropczyce, ale dawna nazwa funkcjonuje wśród mieszkańców. Tak naprawdę praca trenera jest podobna do pracy w szkole, tylko uczymy czegoś innego.
A czego pan uczy w szkole?
Języka polskiego... także, to może być lekkim szokiem (śmiech). Polonista - trener piłkarski. Żartujemy nawet, że jestem jedynym trenerem polonistą na Podkarpaciu. Tego nie wiem na pewno, ale takie plotki chodzą.
W Dębicy tą wiedzę i rękę do dzieci zauważono?
Mi się spodobało, ale też doszliśmy po rozmowach z zarządem w DAP-ie, że chcemy kontynuować współpracę. Dużą rolę odegrały tu osoby wspomnianego wcześniej Tadeusza Stolarskiego oraz Grzegorza Cyboronia – prezesa DAP-u.
Zdecydowałem się na kolejny szczebel, czyli zrobienie licencji UEFA B, która tak naprawdę jest profesjonalną. Po niej zostają już tylko dwa stopnie UEFA A i UEFA Pro. Przy czym na Pro jest naprawdę bardzo ciężko się dostać. Rocznie szkoli się zaledwie 20 trenerów w Szkole Trenerów w Białej Podlaskiej.
Co nie przeszkadza w myśleniu i o tym?
Nie ukrywam, że gdzieś tam światełko w tunelu się świeci. Jest taka myśl, żeby to UEFA A zrobić z powodów czysto ambicjonalnych. Byłoby to nowe wyzwanie, podobnie jak trenowanie LZS-u Mała. Bycie trenerem tutaj będzie z kolei ciekawe, bo tak naprawdę budujemy drużynę prawie od zera.
Chłopcy z poprzednich składów porozchodzili się po innych klubach. Najświeższy przykład to Artur Kędzior, który przechodzi do A-klasowej Czarnovii. Rozumiem to, chce spróbować pograć wyżej niż w B-klasie. Inna rzecz, że dzisiejsza B-klasa to jest niegdysiejsza A-klasa.
Dlaczego?
Poziom poszedł do góry. Coraz więcej dzieciaków trenuje w akademiach piłkarskich. W Ropczycach prężnie działa Soccer. W samej Dębicy jest ich 3. I mówię tylko o mieście Dębica, natomiast w okolicy Dębicy praktycznie co miejscowość, to szkółka piłkarska.
Ta młodzież, która kończy wiek juniora, ma 18-19 lat, nawet jeśli idzie do B-klasy, to potrafi piłkę przyjąć, kopnąć, uderzyć i zachować się na boisku.
To nie jest tak, jak dawniej, kiedy brało się ludzi z łapanki. Spotkali się raz w tygodniu i grali na poziomie można powiedzieć, że podwórka.
Mimo to stworzenie nowego składu w małej miejscowości oznacza sporo problemów?
Jest troszeczkę trudniej, ale wychodzę z założenia, że jakby było łatwo, to nie byłoby zabawy. Coś trzeba robić. Także w Małej.
LZS Mała to jedyna drużyna z gminy Ropczyce, która w rundzie jesiennej będzie grała w B-klasie Dębica?
Tak, bo Inter Gnojnica awansował do A-klasy po tym, jak udało się, już byłemu trenerowi, panu Damianowi Cudeckiemu skompletować dosyć mocną kadrę i nie przegrać praktycznie żadnego meczu. To jest sztuka do pozazdroszczenia.
Ja sam to przeżyłem parę lat temu, kiedy robiliśmy awans jeszcze za trenera Stolarskiego. Wtedy też weszliśmy do A-klasy i otarliśmy się nawet o okręgówkę. Zabrakło nam jednego punktu do premiowanego awansem miejsca.
Zapachniało sensacją?
Oj, wtedy tak. Ale też i ekipa była ze sobą zgrana nie tylko na boisku, ale i poza nim. Byłoby to jednak pewnie zbyt duże wyzwanie, jak na możliwości naszego klubu. Chodzi mi tu przede wszystkim o bazę treningową i finansową.
Na pewno byłoby trzeba ściągać kolejnych chłopaków, takich, którzy już mają ogranie. A miejscowi albo na ławkę, albo trybuny – to by się rozsypało. Ale nie było awansu, więc i tego kłopotu dla działaczy.
Kto z tych zawodników, którzy opuszczali ostatnio Małą, zrobił największy wyłom i będzie go brakowało najbardziej tej jesieni?
Teraz tak naprawdę budujemy klub od zera, jeżeli chodzi o zawodników. Właściwie bez tych chłopaków jesteśmy już od półtora sezonu. Nawet dwa sezony. Taką osobą wiodącą w klubie był Antoni Olech. On niewątpliwie był lokomotywą, biegał przód - tył, przód - tył. Walką i determinacją potrafił zarażać innych.
Kolejnymi osobami, które były ważnymi w drużynie, byli chociażby Grzegorz Papier, Dawid Jezuit, Damian Kmiecik czy Adrian Budzik.
Pochodzący z Małej?
Pochodzą z Małej, mieszkają w niej i to oni tworzyli trzon tej drużyny. Ja jestem troszkę takim, można by powiedzieć, przyszywanym Malaninem. Moja mama pochodzi z Małej, miałem tu babcię i dziadka, więc w sumie można powiedzieć, że krew malańska we mnie płynie (śmiech). I może dlatego w tym klubie czy nawet w tej społeczności zostałem przyjęty jak swój.
I nadal pana chcą, teraz jako trenera.
Obdarzono mnie zaufaniem. Z tej starej ekipy tak naprawdę zostałem tylko ja, żeby wprowadzić zmianę pokoleniową. Reszta chłopców albo zakończyła przygodę z piłką, albo gra w innych klubach z różnymi sukcesami, choć najważniejsze jest to, że chcą grać i to robią. Może kiedyś wrócą? Życie pisze przeróżne scenariusze.
Jak ta zmiana pokoleniowa będzie wyglądała? Będzie zaciąg, czy stawiacie na młodych, miejscowych piłkarzy?
Unikam zaciągu. Jestem przeciwny temu, żeby na poziomie B-klasy, czy nawet A-klasy, budować drużynę chłopakami z zewnątrz. Niestety, do tej pory tak to było. Być może z konieczności, być może z powodu decyzji osób, które miały na to wpływ.
Zawsze uważałem, że jeżeli mamy drużynę w B-klasie czy A-klasie, to z dziesięciu, dziewięciu to powinni być zawodnicy z miejscowości. A tylko dwóch, trzech spoza. I to takich, którzy naprawdę dają jakość, a nie tylko przyjdą i powiedzą: „Bo ja jestem z jakiegoś tam klubu i pokażę wam jak się gra". Budowanie kolektywu, grupy osób, które chcą razem spędzać czas, jest niezwykle ważne.
Proszę opowiedzieć o tym, jak to budowanie kolektywu wygląda przed rundą jesienną.
Na ten moment, jeżeli chodzi o rodowitych chłopaków z Małej, to mamy czwórkę młodych piłkarzy. To dwóch szesnastolatków, jeden osiemnastolatek i jeden chłopak powyżej 20 roku życia. Fajnie, że tak to się układa, że mi ufają.
Tak obiektywnie patrząc, mógłbym być ich ojcem. Każdego z nich. Ale jak trenujemy czy gramy, ja im mówię, że na boisku jesteśmy kolegami. Mimo że jest różnica wieku. Poza boiskiem oni wiedzą, jak się mają zachować i to jest miłe.
Siada pan na ławce, czy będzie grającym trenerem?
Ciężko będzie usiąść ze względu na to, że zdrowie dopisuje. Jakbym miał kontuzję albo byliby ewidentnie ode mnie lepsi na tyle, że kiwają mnie z uśmiechem na twarzy, to ja bym sobie spokojnie usiadł. Muszę to jednak zrobić (kiedyś), bo bycie trenerem i piłkarzem nie ma najmniejszego sensu.
Czyli jednak ławka?
Ja chłopakom powiedziałem, że jeżeli tylko będzie to w miarę fajnie wyglądało, to ja pierwszy jestem do tego, żeby sobie usiąść na tej ławce i oglądać, jak oni grają. Tak powinno być. Choć serce chce, to rozum każe inaczej.
Zawsze podejmowałem rękawicę w walce o miejsce w składzie. Zastrzegłem sobie, że jak zatęsknię za bardzo, to zrezygnuję z funkcji trenera i będę grał (śmiech). Jestem w stanie sobie też wyobrazić, że po pierwszym meczu w lidze mi podziękują.
A scenariusz pozytywny?
Że 20 lat tu będę trenerem i będziemy kontynuować fajny projekt. Scalamy społeczeństwo i budujemy coś fajnego, żeby to funkcjonowało nie tylko na tu i teraz, ale i w przyszłości. Żeby wiadomo było, że za 5 lat znowu będą chłopaki, którzy skończą 16 rok życia i nie mając pomysłu albo mając pomysł właśnie taki na spędzanie wolnego czasu, zechcą grać w piłkę i to akurat w Małej.
W poszukiwaniu zawodników do jedenastki zagląda pan przez miedzę do UKS-u Niedźwiada?
Wiem, że UKS Niedźwiada ma umowę z DAP-em Dębica i sobie współpracują. Nie będę „podbierał” chłopaków z innych klubów. Wolę, by sami się zgłaszali. Teraz tak jest i to się sprawdza. Natomiast ja przed nikim nie zamykam drzwi.
Nieważne jest to, czy ktoś jest z Małej, z Niedźwiady Górnej czy Dolnej. Czy też ktoś jest z Dębicy, z Ropczyc, czy z innej miejscowości. Najważniejsze są chęci. Jeżeli są, to zapraszam do klubu.
Jak idzie kompletowanie składu?
Na ten moment na treningi chodzi 17 chłopaków razem ze mną. Na treningu gram z nimi. Wtedy mogę zobaczyć, czy ćwiczenie, które proponuję, ma sens. Stojąc obok, mogę na papierze sobie fajnie wszystko rozrysować i to wygląda, a wejdzie się w to ćwiczenie praktycznie i okazuje się, że ono nie działa.
Dużo chłopców przyszło z Brzostku z Brzostowianki ze względu na to, że tam nie ma seniorów. Mieli przerwę, więc to plus, bo w systemie od razu się ich zarejestruje. Są też chłopaki z Siedlisk Bogusza, też z Dębicy w różnym wieku - 20, 30 lat. Nie muszę za nikim dzwonić i namawiać.
Sami się garną, bez ciągnięcia?
Tego nawet unikam, bo jak się kogoś prosi, to może mu troszkę „woda sodowa” uderzyć do głowy. Natomiast jak przychodzą chłopaki i widać, że chcą grać, to zmienia sytuację. Miejscowi przychodzą znacznie wcześniej, nikt się nie spóźnia. Jeżdżą na trening jednym autem w pięciu, bo tną koszty, widzę to i wiem z własnego doświadczenia, jak to działa.
Po każdym meczu u nas będę starał się nowego prezesa, pana Dariusza Matyska, męczyć, by zrobił grilla i postawił po tym „kubusiu”. Chodzi o to, żeby oni chcieli spędzać czas z nami. Klub to coś więcej. Tworzą go działacze, trener, zawodnicy, kibice, sympatycy. Muszą zgrać się wszystkie te grupy. Rolą trenera jest czuwać nad tym, aby wszyscy czuli się ważni i potrzebni.
Jaki ma pan cel sportowy i jakie marzenia?
O marzeniach to dużo by rozmawiać... Jeśli sportowe, to warunek mam, aby do 45 roku życia zrobić licencję UEFA A i jeśli gdzieś się tam otrę o tę czwartą ligę... To kto wie? Żona mnie powiesi za to, co teraz powiedziałem (śmiech).
Natomiast marzyć trzeba, bo jak są marzenia, to się dąży do celu. Nawet jak się go nie osiągnie, to lepsze jest działanie niż jakby się miało stać w miejscu.
Jaki cel w takim razie stawia pan sobie jeśli chodzi o LZS Mała?
Chcę zbudować grupę, która będzie systematyczna i będzie liczyła minimum tych 15-16 zawodników. Jeżeli będzie ich więcej, to rotacja w składzie jest jak najbardziej wskazana. Rywalizacja zawsze podnosi poziom – w każdej dziedzinie życia.
Chcę doprowadzić do takiej sytuacji, byśmy co roku wiedzieli, że mamy kolejną grupę na kolejny sezon i nie musimy się martwić tak, jak miało to miejsce przed tym sezonem. Tutaj ukłon w stronę prezesa, Dariusza Matyska, bo robi dobrą robotę. Z takimi ludźmi chce się współpracować.
Czyli marzenie to solidne zaplecze zawodników?
Tak. Żeby była taka świadomość, że klub ma mocne podstawy. Żeby chłopaki chcieli w tym klubie być jako: zawodnik, kibic, sympatyk. Aby chłopaki, którzy przyjdą, wiedzieli, że mają też perspektywę rozwoju, bo to zachęca.
Nie chcemy blokować transferów, jeśli ktoś będzie chciał spróbować sił na przykład w okręgówce albo w A-klasie, to świetnie. Inna rzecz, że pewnie i my do A-klasy będziemy kiedyś chcieli uderzyć. Na ten moment to są dalekosiężne plany, bo wiemy,
w którym miejscu jesteśmy.
To jeszcze na koniec garść informacji pozaboiskowych o trenerze LKS-u Mała...
Jestem żonaty, dwoje dzieci. Mam 40 lat, od 5 lat już na stałe jestem mieszkańcem Ropczyc, choć w sumie mieszkam tutaj od 15. Mam korzenie w Małej, ale pochodzę z Wielopola Skrzyńskiego. W tamtejszej drużynie, Pogórze Wielopole Skrzyńskie, zaczynałem przygodę z piłką i oby ona trwała, ile się da.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie