Reklama

Niewyczerpane zapasy

10/02/2010 16:47

Lubię zimę odkąd odkryłem narty, czyli gdzieś od roku. Namówił mnie szwagier, okazało się, że używane deski mona kupić całkiem tanio. Potem odkryłem, że oprócz nich potrzeba to i tamto, a to już trochę kosztuje. Zastanawiałem się, ale w zdecydowaniu pomogła mi sentencja mojej teściowej „Lepsze to, niż jakbym miał pieniądze przepić” (pewnie zazdrościcie takiej teściowej).

 

Potem w Gogołowie spadałem z wyciągu, wywijałem orły, ryłem nosem w śniegu. W pierwszych trzech tygodniach ze cztery razy dziękowałem Bogu, że na wyprzedaży kupiłem sobie kask, bo chciało mi urwać głowę. Ale było coraz lepiej, a że do Gogołowa jest blisko, to jechałem tam dwa, a nawet trzy razy w tygodniu po pracy wieczorem. I nawet zadziwiłem siebie, bo z dzieciństwa wyniosłem niechęć do nart. Jako mały chłopiec usiłowałem jeździć z górki niedaleko domu na drewnianych, długich na 2,2 metra jesionowych nartach po moim wujku. Niestety, nie bardzo mi szło, zwłaszcza, że wiązania to był kawałek metalu na przód buta i dwa skórzane paski, które ciągle albo się naciągały, albo urywały, a buta w narcie i tak nie trzymały jak trzeba.


O potłuczeniach, rozbitych na skoczni nosach i pocie podczas włażenia na górkę nie trzeba wspominać. Co gorsza, po tych wyprawach narciarskich dopadała mnie czasem angina, czy coś podobnego. A jak była angina, to były też wyprawy do ośrodka zdrowia na zastrzyki w tylną część ciała. I nawet nie chodziło
o to, że boli, bardziej o tym, że bladą część ciała trzeba było wypiąć w stronę pani pielęgniarki. Myślałem sobie wtedy, że gdybym miał lepsze buty, takie, które nie przemakają, nie byłoby kaszlu, paskudnego syropu (dzisiejsze są o niebo lepsze) i zastrzyków. Mama nie robiłaby też awantury, że znowu przemokły buty. To samo było z rękawicami na jeden palec. Dzisiaj, w czasach sklepów wypchanych po brzegi może brzmi to jak bajka, ale dobre rękawice to było coś...

 

Teraz sam mam dzieciaki. Mają buty, które przemakać nie powinny, rękawice, mieszkamy w ciepłym domu, a moja mała załoga i tak choruje. Dzisiaj rano synek tak kaszlał, że w końcu zwymiotował. Świat niby poszedł do przodu, oprócz ciuchów i takich tam są nowe lekarstwa, a dzieci chorują tak, jak chorowały. I w takich momentach uświadamiam sobie, że choć mamy dzisiaj rzeczy, o których dwadzieścia parę lat wstecz naszym rodzicom nawet się nie śniło, to w sprawie zdrowia mamy nie mniej zmartwień, a na nartach ciągle można sobie rozbić nos albo skręcić nogę. Wydaje się nam, że tak wiele się zmieniło... A tak naprawdę, życie ma niewyczerpane zapasy problemów.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo reportergazeta.pl




Reklama
Wróć do