_DSC3029 (sredni)

W ludziach tkwią wielkie pokłady dobra. Tak działają na rzecz Ukrainy w Ropczycach

Ropczyce, klub Cegła. Popołudnie, ciepłe światło odbite od ceglanych ścian i sklepień piwnic pod Centrum Kultury. W przestrzeniach zastawionych pudełkami uwijają się harcerze. Sortują makarony, ryż,  konserwy, materiały opatrunkowe i higieniczne. To tu jest teraz centralny magazyn darów zebranych w gminie Ropczyce na rzecz Ukraińców. To tu uchodźcy, którzy znaleźli schronienie na terenie Gminy Ropczyce, mogą przyjść i dostać produkty, których potrzebują.

– Dzisiaj mieliśmy wolontariuszy ze szkoły, przyszli chętnie i popracowali – mówi Sylwia Białorucka, instruktor ZHP w szkole w Niedźwiadzie Dolnej. Spotykam ją, kiedy wspólnie z innymi instruktorami i harcerzami kończy popołudniowy dyżur w Cegle.  –  Państwo, którzy przywożą dary, też nam pomagają. Dużo tego jest, trzeba to segregować, mieć poukładane – wyjaśnia pani Sylwia.

Pytam, jak ona i inni godzą te dodatkowe obowiązki z codziennym życiem? – Dzielimy się tak, by być w konkretny dzień. Wiadomo, że ma się rodzinę i każdy ma obowiązki, ale po południu da się poświęcić trochę czasu na tę pomoc. W każdy dzień jakaś osoba tu jest, przyjeżdża od 13:00 do 17:00. Jakoś ten czas jesteśmy w stanie zorganizować – wyjaśnia druhna.

Działają jako Związek drużyn ZHP Ropczyce. – Włączyliśmy się do akcji, którą prowadzi ZHP i która nazywa się Paczka dla Uchodźcy. To co zebraliśmy do tej pory, przekazaliśmy w czwartek, 10 marca.  Pan Adam Bieszczad zgodził się przewieźć to charytatywnie z naszym instruktorem, Szymonem Wośko. Pojechali do magazynu centralnego w Jarosławiu – wyjaśnia Wioletta Czemarnik, komendantka ropczyckiego hufca ZHP. 

– Zaczęliśmy od razu w niedzielę, 27 lutego i odzew był niesamowity. Współpracują z nami szkoły podstawowe, przedszkola, żłobek, straż pożarna. Przychodzi bardzo wielu mieszkańców Ropczyc i nie tylko – wylicza pani Wioletta i podkreśla, że mieszkańcy każdej z miejscowości gminy przynosili do szkół dary. – Byliśmy zaskoczeni, nie spodziewaliśmy się takiego szerokiego odzewu.  Ludzie dawali porządne, solidne, markowe rzeczy. Jeśli przynosili koce, wszystko było nowe, podobnie śpiwory, bielizna – podkreśla.

– Byliśmy pod dużym wrażeniem, a ludzie zapewniają, że jeśli tylko trzeba, to jeszcze pomogą – mówi Sylwia Białorucka i dodaje: – Pierwsze dni to był ogrom wsparcia. Nie tylko darów. Małe dzieci rysowały laurki dla rówieśników z Ukrainy – tłumaczy.

Pani Sylwia mówi, że wiele osób pyta, dokąd będzie trafiało to, co przynoszą. Harcerze mówią o już zrealizowanych dostawach dla żołnierzy ukraińskich, o paczkach przekazanych na granicę i do instytucji w Rzeszowie. Wreszcie o pomocy, która trafia do uchodźców przebywających już u nas.  – Opowiadamy o tych osobach, które przyszły po rzeczy pojedyncze, żeby ci ludzie wiedzieli, że trochę ich tu jest – wyjaśnia pani Sylwia.

– Zbieramy, ale też od razu wydajemy pomoc – potwierdza Wioletta Czemarnik. – Codziennie przewija się tu dużo rodzin z Ukrainy, przyjętych przez naszych mieszkańców. Biorą artykuły pierwszej potrzeby, jedzenie. Zdarzyło się, że zadzwonili do nas państwo, którzy przyjęli rodzinę z czwórką dzieci, które przyjechały praktycznie bez ubrań i też tu znalazły się potrzebne rzeczy – mówi komendant Czemarnik.

Pytam, jakie są te spotkania na miejscu z uchodźcami z Ukrainy? – Będąc tutaj, wysłuchujemy historii osób, które uciekały przed wojną. Jeden pan pracuje w Polsce, przyjechała do niego rodzina spod Charkowa. Musieli uciekać, dzieci przyjechały wystraszone. Daliśmy im potrzebne rzecz. Inny pan, Polak, opowiadał nam o dwóch matkach z dziećmi, które przyjechały bez niczego.

Dali im, co mogli z domu, ale poszukiwali jakichś ubrań, bo uciekając, nie zabrali wiele. Z kolei pan, który działa na Ukrainie, przyjął rodzinę pracownika. Mężczyzna pozostał tam, żeby walczyć  – mówi pani Wioletta i opowiada o swoich obserwacjach:  – Co mnie najbardziej uderzyło, to że są to osoby bardzo honorowe i skromne. Nie biorą dużo, jeden makaron, jeden kilogram cukru. Chcemy dać więcej. Mówią: „Nie, przyjdą jeszcze inni i będą potrzebować”. Ci ludzie doceniają i szanują to, co robimy, ale chcieliby zostawić coś dla innych. To bardzo nas uderzyło. 

Pani Wioletta pytana o to, co jej zdaniem leży u podstaw tego ogromnego zrywu Polaków na rzecz Ukraińców, mówi, że chodzi o nasze zrozumienie dla ich sytuacji. – Nikt z nas nie chciałby się w takiej znaleźć. Myślę, że my stawiamy się w sytuacji mieszkańców Ukrainy – mówi komendantka i podkreśla ważną jej zdaniem rzecz: –  W ludziach tkwią wielkie pokłady dobra. Od lat prowadzimy akcje charytatywne i obserwuję, że ludzie mają otwarte serca i chętnie pomagają.  Zorganizowaliśmy tyle zbiórek dla chorych osób, dla potrzebujących. Nigdy się nie zawiedliśmy. Ale to, co teraz ludzie dali od siebie, to chyba największa akcja w jakiej uczestniczę, bo zaangażowało się bardzo wiele osób. To chyba najbardziej szczera akcja mieszkańców.