Sofia i Ania z Ukrainy

Sofia czeka. Mąż Nazar jedzie do kraju, a tam wojna

Nazar wygląda jak chłopak z Kamionki albo Wiercan, Niedźwiady czy innej miejscowości z naszego powiatu. Gdybyś go spotkał na stacji benzynowej albo w sklepie, pewnie byś się nie zorientował, że jest z Ukrainy.  Drobny, szatyn, trochę smutny, a może skupiony. Na pierwszy rzut oka nie więcej niż 30 lat.

Pierwszy raz usłyszałem o nim od mojej koleżanki Izabeli trzy dni od rozpoczęcia wojny. Opowiadała o chłopaku, który właśnie jest w Kamionce u jej kuzyna. – Kierowca, wojna go tu zastała – mówiła. – Nie może sobie miejsca znaleźć, bo na Ukrainie żona i dziecko, a on tu. Próbuje ich jakoś ściągnąć do Polski – wyjaśniała. Udało się.

Kiedy pojechałem do Kamionki, Joanna, siostra Izabeli, witając mnie, powiedziała, że nie wie, czy da się pogadać z Nazarem. – Zamknęli się w  pokoju. Ona płacze, bo on będzie wracał na Ukrainę – powiedziała mi Asia.

News will be here

Chwilę później jednak w drzwiach pojawił się Nazar. A z nim, z czerwoną od płaczu twarzą i mokrymi jeszcze oczami, również ona. Sofia. Dwadzieścia kilka lat. Proste blond włosy okalają lekko zaokrągloną piękną słowiańską buzię. Skromnie ubrana w biały sweterek.  A z nią roześmiana dwuipółletnia Ania. Żywe srebro. Dokazuje z czteroletnią poznaną w Polsce dziewczynką Ilarią.

Nazar jest kierowcą tira w ukraińskiej firmie. W czwartek nad ranem przekraczał polską granicę. Miał rozładować się na Litwie. Po tym jak przejechał, okazało się, że zaczęła się wojna. Nie mógł zawrócić na Ukrainę. Droga powrotna na Litwę, gdzie miał się rozładować, jak się wkrótce okazało, też była niemożliwa. Pracę zawiesiła agencja celna i nie można było zrobić rozładunku.

– Nie wiedziałem, co robić. Całą dobę czekałem i się zastanawiałem.  – Wróciłem tutaj i chciałem przejechać na drugą stronę, żeby zobaczyć co z żoną i dzieckiem – wyjaśnia. Nie mógł jednak jechać Na Ukrainę nie rozładowawszy auta.  

Znalazł miejsce na przeczekanie u Łukasza Rokosza. – Bardzo mi pomógł, nawet samochód pożyczył, żeby po żonę i dziecko pojechać na granicę.  Bo ciężarówką przecież nie ma tam jak manewrować. Tak jak i tu po lokalnych drogach – mówi młody mężczyzna.

Sofia i Ania pierwsze dni wojny spędziły we Lwowie. – Spałam i nagle zadzwoniła moja mama. Pracuje we Włoszech. Powiedziała  mi, że zaczęła się wojna. Wcześniej niczego nie wiedzieliśmy – relacjonuje Sofia, stojąc oparta o wyspę, przy której siedzimy. Wcześniej zaproponowała kawę albo herbatę i sprawnie ją zrobiła.

Jej opowieść o pierwszych chwilach wojny jest podobna do innych, które słyszałem. Syreny. Panika. Gorączkowe poszukiwania miejsca, gdzie można by się skryć przed bombardowaniem. – Syreny zawyły pierwszy raz jakoś o 9:00 rano. Rakiety spadały na Łuck, Brody i Kalynkę, na bazę śmigłowców. We Lwowie ludzie zaczęli uciekać do piwnic, między innymi pod naszą cerkwią. Obok nas jest tam jeszcze parking podziemny, gdzie niektórzy się kryli. A my w domu mamy też piwnicę pod schodami i tam się schowałyśmy – wyjaśnia Sofia.

FOTO: WOJCIECH NAJA Na zdjęciu rodzinnym Ani ( na dole), jej mamy Sofii i taty Nazara postanowiła być też Ilaria. Dziewczynka z drugiej rodziny, która zrządzeniem losu znalazła się w Kamionce.

Szukała też informacji o sytuacji.  – Czytaliśmy wiadomości o tym, co dzieje się w Sumach w Chersoniu. Gdybym nie czytała, pewnie bym żyła swoim życiem…  A tak…

Sofia, czytając, upewniała się też jednak, że prezydent Zełenski to właściwy człowiek na właściwym miejscu. – Wierzę w naszą armię i naszego prezydenta. Cieszę się, że tak dzielnie walczą. Wspierałam go od samego początku, choć były jakieś trudne momenty w polityce.  Teraz wiem, że gdyby prezydent uciekł, nie byłoby takiego oporu i jedności – przekonuje Sofia i dodaje: – Jakoś damy radę. Ojciec z bratem i mama zostali na Ukrainie. Chłopaki zebrali się i są na straży.

Jest czas kolacji, może na długo ostatniej wspólnej męża, żony i ich córeczki. Dlatego Sofia zabiera się za przygotowywania. Będzie coś na ciepło. Kroi warzywa, rozgrzewa patelnię. Za chwilę zaczynają skwierczeć.

Nazar tymczasem opowiada, że dostał wiadomość od szefa, że kiedy się rozładuje na Litwie, zabierze z Polski ładunek z pomocą charytatywną. Wygląda na to, że będzie jeszcze wracał do Polski kilkukrotnie, ale pewności nie ma. Jak to w czasie wojny.

A co z żoną i córeczką? – Rodzina mówi, że we Lwowie spokojnie, ale wiemy, że są syreny.  Póki się nie uspokoi naprawdę, to do domu nie pojedziemy – mówi Nazar.

Sofia wyjaśnia, że teraz nie pracuje, bo urodziła Anię. Za to wcześniej pracowała krótko jako dziennikarka. – W Lvivskiej Gazecie – mówi i się uśmiecha. Pyta mnie, czy byłem kiedyś na Ukrainie. Wspominam o kilku jednodniowych wypadach motocyklem w okolice Lwowa. – Nazar też jeździ motocyklem! – ożywia się Sofia. – On kocha jeździć – podkreśla.

Mąż potwierdza, mówi, że kupił maszynę z 95 roku. – Mała pojemność. Pięćsetka – wyjaśnia i podkreśla, że sam ją serwisuje: – Wymieniam raz w roku olej, robię regulacje. Trochę nauczyłem się od wujka.

Opowiada, że pasja do motoryzacji była od dzieciństwa. – Jak miałem 13 lat, wujek nauczył mnie prowadzić auto – mówi Nazar i szuka w telefonie zdjęcia pojazdu. – Takie stare, mówiliśmy na niego mydelniczka – pokazuje zdjęcie zaporożca i opowiada historię powstania tego auta.

Rozmawiamy o drogach na Ukrainie. Ja o swoich karkołomnych doświadczeniach, ale i obserwacjach tego, jak z roku na rok się poprawiały. – A teraz trzeba było zburzyć mosty, zepsuć dogi. Żeby Rosjan zatrzymać – kiwa głową Vasyl. Emerytowany elektrotechnik przyjechał do Kamionki z żoną, córką i wnuczką. Nazara spotkał w gospodarstwie agroturystycznym Łukasza Rokosza. Choć obaj pochodzą ze Lwowa, nigdy wcześniej się nie spotkali.

Dopytują jeszcze, gdzie konkretnie byłem na Ukrainie. Mówię, że pojeździłem trochę po historycznym miejscach wokół Lwowa. Że byłem pod wrażeniem, jak zmienił się sam Lwów, który zobaczyłem po kilkunastu latach od pierwszego pobytu. O piękniejącym deptaku w Złoczowie, gruzińskiej piekarni. – Znam tę piekarnię. A tam jest jeszcze zamek! – mówi Vasyl. – Tak, widziałem – odpowiadam.

Już by chcieli być w domu. – W swoim domku – mówi Sofia. Na razie cieszą się jednak ciepłem z kominka w gospodarstwie w Kamionce. Budzą zainteresowanie. – Polacy pomagają, przyjeżdżają z podarkami dla dzieci, dla nas, przywożą pakunki. Jesteśmy zabezpieczeni chyba na parę miesięcy – żartuje Vasyl i dziękuje za tę ofiarność. 

Jest też inne wsparcie. W salonie kwatery, w której zatrzymały się dwie ukraińskie rodziny rozminąłem się z Agnieszką Nazimek. Kilka dni temu w Powiatowym Centrum Kultury w Ropczycach był wernisaż jej obrazów. – Miło Panią poznać, jak się tu Pani znalazła? – pytam. – Pracuję w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Ropczycach. Staramy się pomagać – wyjaśnia.