uchodxcy kamionka

Julia stała zapłakana pod hotelem w Sędziszowie, nie miała już złotówek, a za chwilę miała skończyć się doba hotelowa

FOTO:W.NAJA Dwie ukraińskie rodziny ze Lwowa pod jednym dachem w Kamionce. Jedni i drudzy trafili tu choć tego nie planowali i są wdzięczni gospodarzom.

Wtedy pojawiły się dwie Polki i znalazły kobiecie i jej rodzinie dach nad głową w Kamionce.

Niski kurs hrywny uderza w rodziny, które uciekły z Ukrainy. Rodzinie, która do Polski dotarła na własną rękę i zameldowała się w sędziszowskim hotelu, pod trzech dniach zabrakło pieniędzy.

News will be here

Hrywien, które zabrali ze sobą, nie mogli nigdzie wymienić na złotówki. Zapłakaną młodą kobietę, której towarzyszył blisko 70-letni ojciec, spostrzegli inni uchodźcy, którzy wyszli na spacer razem z polskimi gospodarzami. Zapytali o powód łez. Okazało się, że rodzina jest czteroosobowa. W hotelu została kilkuletnia córeczka i jej babcia. Szczęśliwie miejsce dla nich znalazło się w gospodarstwie agroturystycznym w Kamionce.

– Przyjechaliśmy  tutaj, jest piękny dom, ciepło, córka i dziecko spokojne, w drugą dobę dziecko rozumie wszystko po polsku. Jestem o nich spokojny. Bardzo dziękujemy Asi, Izie, Łukaszowi, tym którzy nas tu przywieźli i się nami zajęli – mówi wzruszony Vasyl. To potężny chłop, przerzedzone siwe włosy i wąs przyprószony siwizną. Ma 68 lat i jest ze Lwowa. Mówi, że jest emerytem, wcześniej pracował jako elektrotechnik. W drogę ruszył razem z żoną, emerytowaną farmaceutką na prośbę córki Julii, która obawiała się o bezpieczeństwo czteroletniej Ilarii.

Dziecko to żywe złoto. Kręcone ciemne loczki i roześmiana buzia, a do tego ochota do dokazywania. Biega, śmieje się i bawi z drugą pochodzącą z Ukrainy dziewczynką, Anią, kiedy rozmawiamy z uchodźcami przy stole w Kamionce w gospodarstwie Łukasza Rokosza. 

Vasyl jest jeszcze pod wrażeniem serdeczności, z jaką spotyka się od granicy. – Straż graniczna wpuszcza. Dziękuję wszystkim Polakom i kto tylko pomaga. Czasem nie przewidzisz nawet, z jakiej strony pomoc dostaniesz. Nie podziewasz się – mówi mężczyzna. Obok, na skraju kanapy, przysiadła jego żona Nadija, która przysłuchuje się rozmowie i kiwa potakującą głową.  – Ostatni czas, z obawy przed wirusem, ludzie izolowali się od siebie, byli zamknięci, trzymali dystans, a tu spotykamy się z serdecznością – mówi Nadija. Patrzy przy tym ciemnymi, smutnymi oczami. To po niej córka Julia i wnuczka Ilaria mają urodę. – Macie takie dobre serce dla nas. To prawdziwa przyjaźń – dodaje Vasyl.

Decyzja o ucieczce to zasługa Julii, która bardzo emocjonalnie zareagowała na wiadomość o wojnie. Podobnie jak córeczka, ma ciemne, lekko falujące włosy. Nie pracuje, bo zajmuje się czteroletnią córeczką. Z wykształcenia, tak jak matka, jest farmaceutką. Skończyła uczelnię we Lwowie. – Że jest wojna, przeczytałam w telefonie. Wstałam rano, zajrzałam na wiadomości, ale nic z tego nie rozumiałam – tłumaczy i dodaje, że groza przyszła, kiedy pojawiły się informacje, że Rosjanie strzelają rakietami.

– Julia przybiegła do nas rano z wieścią, że wojna. Powiedziała nam: „Ubierajcie się! Jedźmy do Polski, bo tam bezpiecznie” – wspomina Vasyl. We Lwowie zaczęły wyć syreny i to przypieczętowało decyzję o wyjeździe. – Ruszyliśmy 25 lutego. Staliśmy 30 godzin przed granicą. Dojechaliśmy potem do Sędziszowa i poszliśmy zapytać o pokój do Inesu. Zanocowaliśmy trzy noce. Płaciliśmy po 250 złotych. Ale nie mieliśmy więcej pieniędzy niż na trzy dni. Mieliśmy hrywny, ale nie kupili ich w kantorze – mówi Vasyl.

Rodzina nie ukrywa, że wyjazdowi towarzyszyła panika. – Siedliśmy w samochód. W tym strachu i alarmie, w tych nerwach nie zabraliśmy wiele. Odrobinę pieniędzy, ale zmienić nie było jak. Wyjechaliśmy na ukraińskich dowodach. Na trzy dni hotel i skończyło się – tłumaczy Vasyl i dodaje: – Jula wyszła na dwór  i płacze… Dobrze, że nadeszła pani Iza i Asia. Wysłuchały i przywiozły nas tu do Łukasza. Dziękujemy, że nas wzięli. Nie wiedzieliśmy, gdzie i jak szukać pomocy.

Izabela i Joanna to siostry. Pomagają już rodzinie swoich znajomych. Pisaliśmy o nich na pierwszej stronie tygodnika Reporter Gazeta. Trzy kobiety z czwórką dzieci znalazły schronienie w mieszkaniu należącym do matki sióstr, przebywającej aktualnie za granicą. Iza i Asia poświęcają czas, by zapewnić uciekinierom pomoc i są w tym wspierane przez wielu mieszkańców naszego powiatu i przede wszystkim znajomych.

Łukasz Rokosz, który pokoje gościnne w swoim gospodarstwie agroturystycznym Rokoszówka udostępnił dla uchodźców, to ich kuzyn.

Rodzina Vasyla po przyjeździe spotkała tu młodego Nazara, który w pierwszych godzinach przed wybuchem wojny przekraczał granicę polsko-ukraińską, jadąc ciężarówką z ładunkiem na Litwę. Utknął w Polsce z tirem, bo pracę zawiesiła ukraińska agencja celna. Znalazł kąt w Kamionce, ale szalał z niepokoju o żonę i córeczkę, które były we Lwowie. Obu udało się przekroczyć granicę i dołączyć do Nazara. Rodzina zaraz jednak znowu się rozłączyła, bo mężczyzna musi jechać z ładunkiem, a następnie wrócić na Ukrainę załadowany pomocą humanitarną.   

Vasyl, choć zbliża się do siedemdziesiątki, byłby gotowy walczyć z Rosjanami. Pojechał do Polski bo prosiła go córka, a bał się też zostawić same żonę i wnuczkę. – Jakby nie to, to bym tam został – zapewnia Vasyl. – Mój zięć został. Chłopaki zostały, moja matka, ojciec i cała rodzina. Brat też – wylicza.

Według Vasyla, na Ukrainie jest mobilizacja społeczeństwa. – Ludzie sami zebrali się, zjednoczyli. Naród chyba zrozumiał, że broni swojego kraju. I starzy, i młodzi. Trzymają warty, idą jako ochotnicy. Jednoczą się przeciw Rosji i faszyście Putinowi. Bo on jest jak Hitler – denerwuje się, mówiąc to.

Dodaje, że w ukraińskich mediach wojskowi od pierwszych godzin wojny uspokajali ludzi i ten ton zadziałał. – Ludzie starali się jakoś pomóc jedni drugim, pytali, co można zrobić – wyjaśnia.

Co z przyszłością? Nie wiedzą. Co rusz powtarzają, że chcieliby już wrócić do domu. – Bijemy się za swoją wolność. Chcemy wrócić do domów. Jak najszybciej. Żyć normalnie, mieszkać normalnie – mówi siedząca z boku babcia Ilarii.

Dziewczynka przybiega, kiedy robimy zdjęcie, ale nie chce pozować. Wyciąga rączki i sama chce wziąć aparat do ręki. Z filuternym uśmiechem łapie aparat. – Chyba będzie fotografem – mówię rozbawionej rodzinie i pokazuję maluchowi, gdzie wcisnąć spust migawki. Teraz zdjęcie chce robić również malutka Ania, córeczka Sofii i Nazara, drugiej rodziny, która również znalazła dach nad głową u Łukasza Rokosza. Dziewczynki są w podobnym wieku.