Pocieszyciel bez chusteczki do otarcia łez
Wiele razy słyszałem, że Duch Święty to Pocieszyciel. Wiele razy myślałem, że z dołka, złego samopoczucia i apatii tylko On jest mnie w stanie wyciągnąć, tym bardziej im bardziej Go przyzywałem.
Dzięki Bogu nigdy tak się nie stało. Jakość mojego życia naprawdę zależy ode mnie, a nie od usilnej modlitwy. Często pod tym „świętym” namolnym wołaniem kryło się moje własne lenistwo. U świętego Tomasza lenistwo to smutek duszy, który w konsekwencji może doprowadzić do rozpaczy, a dziś powiedzielibyśmy do depresji.
Ten smutek wciąż mnie dopada, kiedy „mam czas”. Paradoksalnie Pan Bóg nie chce nas tak łatwo wyprowadzać z naszego smutku, a niejednokrotnie mam wrażenie, że przyzwala na niego. Pocieszenie, które wtedy kieruje do każdego z nas to nie otarcie łez, a ocalenie nadziei. W nas jest za mało nadziei. Nadziei na sens tego co robimy, z kim żyjemy i jak idziemy przez życie. Zbyt często oskarżamy siebie i świat, że nie potrafią się zmieniać, że ciągle są takie same. A przecież chrześcijanin nie zmienia świata. Zmienia siebie, a w ten sposób umie odnaleźć się w świecie i zmieniać go. Zmienia powoli siebie i świat. Ale zmienia.
Tak więc, kiedy myślę o tym swoim lenistwie i minionej Niedzieli Zesłania Ducha Świętego to mam nieodparte wrażenie, że to właśnie ja potrzebuje tego Pocieszyciela. Tego, który ocali we mnie nadzieję, pomimo moich dołków, złego samopoczucia, apatii i nade wszystko lenistwa, które nie ma co ukrywać, jeszcze nie raz mnie i każdego z Was dotknie. Czasu na zmianę mamy sporo, ale może warto już dziś o takie pocieszenie prosić dla siebie. Owoce takiego doświadczenia przerosną nasze marzenia, bo taka właśnie jest nadzieja.
Podobne wpisy