Witaj szkoło, bezpłatna oczywiście
W środę dzieci wynocha do szkoły! Wreszcie rodzice złapią oddech, wreszcie będą mieć trochę wolnego, skończy się wyciąganie pieniędzy na lody, na oranżadę, na kino, basen i te inne. Żartuję. Rodzice nie będą mieć spokoju, bo teraz będą latać za butami, koszulkami, książkami plecakami i przyborami po sklepach.
Będą sobie też łamać głowę, jak tu zapłacić ze swojej najczęściej skromnej pensji, renty albo gospodarki za te wszystkie rzeczy potrzebne, żeby nasze dzieci mogły się uczyć. Oczywiście pobieranie nauki u nas jest bezpłatne. To znaczy teoretycznie jest bezpłatne, bo jak dziecko byś wypuścił jeden czy drugi niedobry Rodzicu bez książek, ołówków i sterty zeszytów za złotówkę każdy, to by się raz dwa okazało, że jesteś patologicznym przypadkiem, a Ciebie i Twoje dziecko trzeba objąć specjalnym nadzorem, pomocą społeczną i tak dalej. Tak więc uczenie jest bezpłatne pod warunkiem, że masz już wszystko co trzeba, że zapłaciłeś już na komitet rodzicielski, składkę ubezpieczeniową, że opłaciłeś wycieczkę itd. O książkach za setki złotych nie wspominam, przecież to normalka. Nauka jest bezpłatna w tym samym sensie, co bezpłatne jest korzystanie z własnego samochodu (pod warunkiem, że już go sobie zatankowałeś).
Tym, którzy z tą bezpłatną akcją nauki mogą sobie nie poradzić samodzielnie, nasze państwo spieszy z pomocą w postaci zasiłków rodzinnych (kilkadziesiąt złotych na dziecko), a tym którym dostało się od przyrody podczas ostatniej powodzi, służy nawet specjalnym zasiłkiem. Problem w tym, że nie wiadomo, kiedy ten zasiłek rodzice dostaną. Wiadomo za to, że pierwszego września dziatwa ma się stawić w szkole odświętnie ubrana, a drugiego września ma zacząć zdobywanie wiedzy. Między innymi o tym, w jakim kraju żyjemy, po co jest rząd, premier, po co są podatki i… dlaczego nauczanie jest bezpłatne, a państwo…. się nami opiekuje. Rodzice zaś, którzy chcą dostać kilkadziesiąt złotych rodzinnego, mają od pierwszego września zacząć starania. Między innymi powinni udowodnić, że nędznie zarabiają, przedstawiając odpowiednie zaświadczenia (oczywiście bezpłatne). Powstaje tylko pytanie, dlaczego ci, którzy przyznają te zasiłki, nie zapytają tych, co zabierają nam ponad połowę pensji o to, jak marna jest nasza sytuacja. Każą nam biegać między sobą, pisać prosić i ubiegać się. Bo my zawsze mamy czas, pieniądze i wszystko to, czego nie ma biedne, bezpłatne państwo nasze i urzędnicy jego.
Podobne wpisy