A po mszy siadamy do fury…
Wszyscy jesteśmy popaprani. Nie wierzycie? To wyjdźcie sobie z kościoła w niedzielę rano i popatrzcie, co się dzieje, kiedy rozmodlony tłum wiernych rzuci się do aut. Wszyscy wsiądą i odpalą i postanowią jechać. Nie ma litości podczas wyjeżdżania spod kościoła.
Kto silniejszy, kto sprytniejszy, kto ma pierwszeństwo, ten nie odpuszcza. Jeszcze kilkanaście minut temu kłaniali się sobie, a nawet rękę podali na znak pokoju, a teraz jadą i nic nie widzą. A już na pewno nie tego, co z boku próbuje z parkingu wyjechać, albo chce skręcić. Za nim sto aut stoi zablokowane? Ha, trudno. Niech stoją. Mi się śpieszy… Zaraz, zaraz, gdzie to się mi spieszy…? Niedziela jest, to do roboty nie. Śniadanie? Już było, to głodny nie jestem. Yyyyyy… no spieszy mi się i już.
Mówię wam, popaprani jesteśmy prawie jak jeden mąż. Wiem, bo sam w tym uczestniczę. A jak już wyjdę z kościoła, to staram się iść szybko do auta, żeby jechać na początku. Podbiegać nie wypada, no ale taki szybki krok…. Szkoda niedzieli na stanie w korku. To wszystko dzieje się na zewnątrz, a w środku w człowieku? Oooo… tam to dopiero się przeżywa.
Denerwuje po mszy byle co. Na przykład baba we fiacie, stanęła i stoi, zamiast jechać. „No jedź głupia….!!!! A tamten wartburg? Ja pierniczę… no jakiś niedzielny kierowca. Ty, dziadek , to nie furmanka, tu się nie cmoka i wio nie mówi, tylko gazem, gazem…” – te wszystkie rzeczy człowiekowi przez głowę przelatują. A czasem to i wymkną się, bo w aucie, wiadomo, nikt mnie nie usłyszy.
Popaprani jesteśmy, a co gorsza bez powodu. Do kwadratu popaprani, bo patrzymy na siebie wściekli, jakby te 10 sekund zatrzymania kosztowało nas tyle, co ta fura. Co to auteczko lizane na niedzielę przez pół soboty. I kto mi to uświadomił? Kolega z pracy. – Napisałbyś o tym wyjeżdżaniu spod kościoła – mówi. A ja, że nie ma o czym pisać… I wtedy sobie przypomniałem…
Podobne wpisy